Public Relations

Robisz z siebie głupka

Wizerunek w internecie

Pewnego pięknego dnia, po osiągnięciu wieku odpowiedniego do przemyślanego (w domyśle inteligentnego) użycia internetu, mój starszy syn postanowił sprawdzić, co o mnie wie Google. Nie zajęło mu to oczywiście wiele czasu. Wynik poszukiwań był jednak zaskakujący, bo sam nigdy wcześniej nie sprawdzałem, co internetowy potentat grzebania w stronach www wyświetli po wpisaniu mojego imienia i nazwiska w pole wyszukiwania.

Tato! Robisz z siebie głupka!” zawołał. Ponieważ zbyt często nie jestem tak nazywany, a tym bardziej usłyszeć taki komplement od ośmiolatka, którego ponoć jestem ojcem, zaintrygowany tym faktem, zagryzając zęby, spokojnie przyspieszonym krokiem udałem się do jego pokoju. Na monitorze laptopa zobaczyłem zdjęcie, na którym przekazywałem swojemu przyjacielowi ze szkolnej (licealnej) ławy za pomocą ust chipsa (nie pamiętam smaku i przy okazji pozdrawiam „Citaka”-to ksywka tego, który chipsa przyjmował). Spytałem stworzenie, które woła na mnie czasami „ojcioch” w czym widzi problem? „Tato! Ale tak cię widzi cały świat!”. Ponieważ generalnie wśród swoich znajomych uchodzę raczej za osobę, która ma zauważalny dystans do siebie, swojego wyglądu i swoich pomysłów, spytałem: „A co się ciebie człowieku w tym zdjęciu nie podoba?” (my tak ze sobą rozmawiamy na codzień – to nie jest błąd stylistyczny – „Miś” wiecznie żywy). Starszy z tych młodszych nosicieli mojego nazwiska odparł: „To wygląda jakoś dziwnie” (myślę, że brak zasobu słów nie pozwolił mu na użycie bardziej dosadnego i rozwiniętego myślowo stwierdzenia – dzieci są wspaniałe w swej szczerości, nie znając przy tym przekleństw).

I w tym momencie powyższą historię można zdaniem (prawdopodobnie) wielu przerwać, bo wnioski nasuwają się same. Życie jednak jest tak dziwne, że powyższa opowiastka wymaga ciągu dalszego. Postawmy sprawę w ten sposób: mój syn prawdopodobnie nie jest jedyną osobą, która wpadła na pomysł „wygooglowania” mojej skromnej osoby. Mogę przypuszczać, że wielu moich klientów/kontrachentów/nowych znajomych zrobiło to samo zanim (lub tuż po) nawiązaliśmy współpracę i każdy trafił na zdjęcie z chipsem (to jest obecnie taki ogólnoświatowy trend – zobaczyć, co wyszukiwarki wiedzą o osobie, z którą mam pracować – jest narzędzie, dlaczego z niego nie skorzystać?). W moim przypadku sprawa jest o tyle ułatwiona, że jestem jedynym indywiduum w internecie z takim zestawem imię+nazwisko. Sęk w tym, że dopóki nasze internetowe dossier nie kreuje nas na zagorzałych fanów kija baseballowego, lub w inny genialny sposób nie robi z nas alkoholika, narkomana, czy złodzieja, to przedstawia nas jako ludzi. Jeśli komuś JA jako człowiek-człowiek z internetu nie pasuję, to jest to tylko i wyłącznie jego problem. Kolejny sposób na odsianie tych, którzy są za bardzo „down to earth” – nie lubię pracować ze sztywniakami. Często brainstorming wychodzi najlepiej w pubie w rozpiętej koszuli i po dwóch drinkach, niż w klimatyzowanej, pełnej sformalizowania sali (o tym będzie osobny wpis).

Popatrzmy na przykład z życia wzięty. Jedna z zaprzyjaźnionych firm regularnie publikuje na swoim profilu FB zdjęcia pracowników w perukach, poprzebieranych w dziwne stroje, którzy pozornie robiąc z siebie lekkie pośmiewisko wykonują ciężką pracę dla swoich klientów. Czy narzekają na brak zleceń? Zgadnij sam! Czasem ich „zasięgi” wprowadziłyby w zakłopotanie niejednego speca od reklamy, czy kreowania wizerunku w social media. Wszystko zależy od wyczucia, smaku i branży. Nie oczekuję przecież, że szanowany prawnik będzie siedział w biurze w zbroi Wikinga trzymając w ręku ogromny topór… Hmm… A może to jest właściwa droga? Czy w obecnych czasach trzymanie się kanonów ma w ogóle sens?

„Jak cię widzą, tak cię piszą” nie zawsze działa, o ile wiesz, jak to zrobić.

Dodaj komentarz