Oj! Jak ja się strasznie musiałem motywować, żeby powstał ten blog. Bezustannie coś stawało mi na drodze w jego założeniu, a później prowadzeniu. Plan powstał bardzo dawno, ale jak zwykle z tyłu głowy siedziały obawy, czy w ogóle ma to sens, czy się uda, czy ktoś tu trafi? Ba! Nawet jak blog był gotowy, miałem gotowych wiele wpisów, to przez ponad dwa miesiące siedział pod szyldem „strona w trakcie budowy” – tak się bałem jego publikacji.
Postanowiłem więc wrócić do początków i zastanowić się, czym tak naprawdę jest motywacja. Co mnie pchało do przodu w przypadku wielu projektów, które w życiu prowadziłem. Co sprawiło, że w ogóle z nimi wystartowałem? Analizując pojęcie i zjawisko motywacji dotarło do mnie, że ten temat jest tak głęboki, że będę go musiał podzielić na kilka wpisów.
Na początek wrzucam na warsztat pewność siebie i wiarę w swój cel. Bez tych dwóch elementów trudno w ogóle zmotywować się do czegokolwiek. Strach przed porażką często jest personifikowany – dla mnie była to jakaś ciemna postać, która bez przerwy za mną chodzi, czai się z kijem basebalowym za rogiem i tylko czeka na odpowiednią okazję żeby mnie nim zdzielić. Problem w tym, że kilka razy w życiu oberwałem tym kijem po głowie. Po takim doświadczeniu następuje przerwa w dostawie bodźców do działania – ktoś nam wyciąga wtyczkę. W zależności od naszej odporności na niepowodzenia i jego wielkości, okres wychodzenia ze stanu apatii działaniowej może trwać bardzo długo. Warte nadmienienia jest to, że Twoje reakcje na porażki są tylko Twoje – dla kogoś Twój powód może być śmieszny, inny będzie się zastanawiał razem z Tobą, jak dajesz sobie z tym radę i czasem zamiast Cię z tego próbować wyciągnąć, to tylko jeszcze bardziej będzie w to wciągał (z takimi przyjaciółmi nie potrzebujesz wrogów).
Myślę, że największy problem, który w nas siedzi, to wrodzona, wredna i niepotrzebna tendencja do zapamiętywania tego, co złe, co nam się nie udało. Do tej pory pamiętam swoje niepowodzenia i planując kolejne przedsięwzięcia przed oczami mam właśnie te słabe momenty, w których życie postawiło mnie do kąta, lub wpisało bezceremonialnie pałę do dzienniczka życia, który cały czas zapełnia się wpisami. Czy można z tym walczyć, jakos wygrać? Patrząc na siebie stwierdzam, że się da! Obecnie jestem w stanie pracować nad kilkoma projektami jednocześnie i jakoś w ogóle nie myślę o porażkach, które kiedyś sam własnoręcznie wykreowałem. Cały czas uczę się wyciągać wnioski z własnych błędów, analizować to, co zrobiłem źle, co zignorowałem, a czego w ogóle nie wziąłem pod uwagę. Nie zwracam też zbytniej uwagi na opinie ludzi, którzy do moich pomysłów podchodzą z zimnym dystansem i mówią, że to jest bez sensu, bo nikt tego nie kupi, albo nikogo to nie będzie obchodziło, nie podając przy tym konkretnych powodów dlaczego ten, czy inny pomysł jest zły… Eh ten mindset…
Ciekawe jest to, że bardzo często prowadzimy wspólnie ze znajomymi (lub przed samymi sobą) różnego rodzaju życiowe statystyki: ile miałeś w życiu dziewczyn? Ilu miałaś chłopaków? Z iloma spałeś/spałaś? (tu raczej odbywa się to wśród przedstawicieli tej samej płci). Ile miałeś samochodów, ile psów itp. Często żeby sobie to wszystko ułożyć potrzebujesz kartki papieru i kilku minut na ogarnięcie swoich podbojów miłosnych, imion zwierzaków, czy listy wszystkich samochodów. I pewnego pięknego dnia, robiąc podobną listę strzeliło mnie, dlaczego sobie nie zrobię listy swoich sukcesów? Tego, co mi się w życiu udało? Jak tego dokonałem? Jeśli tak, to kto mi pomagał? Ile czasu mi to zajęło? I chyba najważniejsza rzecz – próbowałem sobie przypomnieć to uczucie, które mi towarzyszyło, kiedy osiągnąłem swój cel. I nie chodzi tu o sukcesy finansowe – nie każdy je w życiu przecież odniósł. Skoncentruj się na tych, które były naprawdę dla Ciebie czymś wielkim. Byłeś słabym uczniem, nie wierzyłeś, że zdasz maturę, ale ją zdałeś? Podobała Ci się jakaś dziewczyna/chłopak i nie sądziłeś, że umówisz się z nim/nią na randkę? Aplikowałeś o pracę i Ci się udało? Nie wierzyłeś w to, że wyskoczysz ze spadochronem z samolotu i przeżyjesz? Kupiłeś mieszkanie, czy dom? Marzyłeś o locie w kosmos i wystrzeliła Cię tam Twoja/Twój ex? (wiem – to akurat głupi przykład).
Zrób sobie listę swoich „powodzeń” – jakiekolwiek by one nie były i przypomnij sobie, jak się wtedy czułeś. Wyciągnij z pamięci jak najwięcej szczegółów i uświadom sobie, że możesz takie sukcesy odnosić. Skoro raz się udało podążać wyznaczonym torem do celu, to dlaczego ma się znów nie udać? Co z tego, że skala jest większa? W końcu trzeba iść do przodu!
Kartka, ołówek i wypisz swoje życiowe sukcesy! I często tę listę czytaj!